Gdy w 2003 roku odbierał Oscara za główną rolę męską w “Pianiście”, był najmłodszym laureatem w tej kategorii. Miał 29 lat. Wydawało się, że odtąd wielkie role będą trafiały do niego regularnie. Tymczasem musiał czekać aż 22 lata na kolejną na miarę swojego talentu. Los sprawił, że jego bohater to znów ocalony z Holocaustu. “The Brutalist” gdzie gra architekta z Węgier, który ucieka za ocean i śni swój American Dream to jednak skrajnie inne kino. Tylko Brody jest równie wielki i znów idzie po Oscara.
Trudno uwierzyć, ale powodem, dla którego nie zrobił gigantycznej kariery wzorem swoich rówieśników – Leonarda DiCaprio czy Bena Afflecka – miała być ponoć “niehollywoodzka” aparycja. To właśnie przez lata powtarzali Brody’emu producenci z fabryki snów, a nawet jego agenci. Dlatego te najlepsze scenariusze nigdy do niego trafiały, mimo że w wieku 29 lat miał już na koncie Oscara i Złoty Glob.
Wysoki, bardzo szczupły, wręcz chudy, z orlim nosem. Charakterystyczny wygląd może być w tym zawodzie zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Tym drugim był przed 22 laty dla Romana Polańskiego, który obsadził Brody’ego w “Pianiście” w roli Władysława Szpilmana. Gdy przed dwoma laty Brady Corbet zaczął szukać odtwórcy głównej roli do swojego niezwykłego projektu także od razu o nim pomyślał. Ale nie tylko charakterystyczny wygląd aktora sprawił, że reżyser widział go w roli węgierskiego architekta László Tótha. Corbet podkreśla, że śledził jego karierę od dawna i uznał, że wachlarz umiejętności Brody’go – począwszy od ról wymagających wstrzemięźliwości po takie, w których wskazana była aktorska szarża, był tym, co zdecydowało o jego wyborze.
W jego filmie Brody stworzył być może rolę życia. Kreację, która zapewniła mu większość najważniejszych nagród tegorocznego sezonu oscarowego. Czy również tę najważniejszą – drugiego z kolei Oscara – dowiemy się dzisiaj, w nocy z 2 na 3 marca marca.
ADRIEN BRODY w filmie “THE BRUTALIST” UIP
Oscarowy popis za 250 tysięcy dolarów
“The Brutalist” opowiada historię architekta László Tótha, bezkompromisowego artysty, Węgra żydowskiego pochodzenia, żyjącego w podłych czasach. Wykształcony w Berlinie, mieszkający w Budapeszcie, gdzie jego projekty zdobią miasto, po ucieczce z Holocaustu dociera do USA, do Filadelfii. Tu ma czekać na przyjazd żony, pracując w sklepie meblowym kuzyna. Jego modernistyczne projekty odstają jednak od lokalnej mody. Wkrótce poznaje bogatego przemysłowca Harrisona Van Burena (Guy Pearce), który proponuje mu budowę centrum kulturowego, pomnika własnej dobroczynności w Pensylwanii.
Tóth się zgadza, zmaga się z kaprysami Van Burena, ale musi utrzymać relację artysta-patron, by zrealizować projekt. Pojawiają się nieprzewidziane koszty i w efekcie Tóth poświęca swoje wynagrodzenie, by pozostać wiernym swojej wizji. Film przygląda się kwestii idei mecenatu i kosztów każdego artysty, którego dzieło “kupuje” jego patron. Trwa trzy i pół godziny, z 15-minutową przerwą, a pierwsza część filmu, do przyjazdu żony (świetna Felicity Jones), pokazuje doświadczenie imigranta, który musi się odnaleźć w nowym otoczeniu.
W momencie, gdy poznajemy Tótha, jest już uznanym artystą, nie musi nic nikomu udowadniać. Pojawienie się jego przenikliwej żony napędza konflikt między ego artysty i jego pyszałkowatego patrona. Corbet bierze na warsztat mityczny American Dream i ostro się z nim rozprawia. Choć zdolniejszy i lepiej wykształcony od Amerykanów, w ich kraju Tóth jest oszukiwany i traktowany protekcjonalnie. “Dobroczyńca”, który reprezentuje amerykański establishment ekonomiczny, popełnia czyn tak odrażający, że wstrząsa fundamentami świata Tótha, obalając ułudę bycia bezpiecznym imigrantem. Widzimy jego cierpienie tak wyraźnie, że niemal współodczuwamy jego ból. To rola mniej oczywista niż w “Pianiście”, a Brody daje popis wielkiego aktorstwa.
Jak żart zabrzmi informacja, że Brody – laureat Oscara – za rolę otrzymał 250 tysięcy dolarów. To stawka dla średnio rozpoznawalnego aktora. (dla porównania – za rolę w “King Kongu’ Petera Jacksona zgarnął 20 lat temu 10 milionów dolarów). Ale Corbet nakręcił cały film w niezależnym studiu A24 i nie stać go było na więcej.
Brody zaś niczego nie pragnął bardziej, niż znów stać się częścią artystycznie wysmakowanego przedsięwzięcia. Kompletnie nie interesowała go gaża. Dorastający w artystycznym domu aktor nigdy zresztą nie przedkładał zysków nad walory dzieła, które współtworzy.
Adrien Brody w filmie “Mordercze lato”NZ/Collection Christophel/East News
A mógł zostać muzykiem…
Adrien Brody urodził się w 1973 roku, w Nowym Jorku, jako jedyny syn Sylvii Plachy, znanej fotografki i Elliota Brody’ego, profesora historii i malarza. Ojciec – pochodzenia polsko-żydowskiego – stracił rodzinę w Holocauście. Mama urodziła się na Węgrzech. To był jeden z powodów, dla których Brody utożsamił się tak mocno z bohaterem filmem. Sylvia nawet urodziła się w Budapeszcie, gdzie rozgrywa się akcja.
Mama Adriena uciekła wraz z rodzicami z kraju jako dziecko, podczas rewolucji przeciwko Sowietom, w 1956 roku. Zarówno w przypadku roli w “Pianiście”, jak teraz w “The Brutalist” Brody miał uczucie, że buduje rodzaj pokoleniowej więzi ze zmarłymi przodkami. O mamie mówi często jako najważniejszej osobie w jego życiu. Gdyby nie ona, dzisiaj byłby pewnie muzykiem. Jest bowiem zapalonym fanem hip-hopu i przez lata komponował układy dla raperów.
Wychował się w słynącej z rozbojów zachodniej dzielnicy Nowego Jorku, Queens. I właśnie po to, by oddzielić go od niebezpiecznych dzieci, z którymi się spotykał, mama zapisała go na zajęcia aktorskie. Pochłonęły go bez reszty. Początkowo występował jako “Amazing Adrien” podczas pokazów magicznych na przyjęciach urodzinowych dla dzieci.
Debiutował w filmie “Home at Last” Davida Devriesa, gdy miał zaledwie 14 lat.
– Byłem w liceum i pojechałem sam do Nebraski. To było wspaniałe! Grałem sierotę z XIX wieku i oszalałem. Spędzałem czas z synami pasterzy, jeździłem konno, żułem tytoń i przeżywałem niesamowite chwile – wspominał w rozmowie z “The New Jork Times”. Gdy film się skończył, reżyser żartobliwie powiedział, że zrobią z tego serial i był absolutnie zdruzgotany, gdy nie powstał. Był gotów walczyć o kontynuację swojego debiutu z całą stacją,
Przez następne 10 lat grał sporo, jednocześnie kończąc college i ucząc się aktorstwa na nowojorskiej uczelni. Został zauważony i nominowany do nagrody Independent Spirit Award dopiero jednak za główną rolę męską w dramacie “Restaurant”, w 1998 roku. Rok później pojawił się w filmie Spike’a Lee “Mordercze lato”. Z blond irokezem na głowie wcielał się w punka, którego dawni kumple podejrzewają o serię morderstw.
Nie dało się zapomnieć o nim w tej roli.
Adrien Brody, kadr z filmu “Pianista”dpa/PAP
“Polański interesuje mnie wyłącznie jako artysta”
Kolejny film nareszcie zaowocował prawdziwym przełomem. W 2000 roku Roman Polański, szukając aktora do roli Władysława Szpilmana, obejrzał film “Uciec przed śmierci”. Brody grał w nim dziennikarza “Newsweeka”, korespondenta wojennego. Polański natychmiast uznał, że znalazł swojego Szpilmana.
Fizycznego (ale i psychicznego) ciężaru przygotowań do roli polskiego muzyka w “Pianiście” nie może porównywać z niczym, czego doświadczył w zawodzie przedtem i potem. Jako zwolennik metody Stanisławskiego Brody czuł konieczność możliwie pełnego zespolenia ze swoją postacią. Sześć tygodni przed zdjęciami w Niemczech pozbył się rzeczy, jakie miał w mieszkaniu, które sprzedał. Podobnie zrobił z samochodem. Odciął się od swojego normalnego życia, bo uznał, że opowiadając o wielkim cierpieniu i rozpaczy, nie można żyć w komforcie z pełnym żołądkiem. Przeszedł na dietę tak drastyczną, że schudł 15 kilogramów – ważąc 65 kg, przy wzroście 185 cm. Rozstał się nawet z dziewczyną.
– Ta fizyczna przemiana była konieczna do opowiedzenia historii mojego bohatera – opowiadał w “Variety”. – To mnie duchowo otworzyło na głębokie zrozumienie pustki i głodu w sposób, którego nie znałem – mówił. Aby przekonująco wypaść jako pianista, nauczył się także grać utwory Fryderyka Chopina na fortepianie. Kręcili film od końca, aby zaczynał się od momentu, w którym Szpilman był w stanie największego wyczerpania. Zapłacił za tę rolę wysoką cenę. Skutki doprowadzenia się do stanu wycieńczenia były długotrwałe. Oprócz poważnych zaburzeń odżywiania na lata, popadł też w bezsenność i zaczął mieć ataki paniki. W końcu lekarz zdiagnozował u niego zespół stresu pourazowego i depresję.
Rola prócz Oscara i Złotego Globu przyniosła mu także Cezara. Był pierwszym amerykańskim aktorem, który dostał obie te nagrody za tę samą rolę. Po premierze “Pianisty” nie pracował przez rok. Wymusił to na nim stan zdrowia. Przeżył też wielkie rozczarowanie, że po odebraniu złotej statuetki producenci nie zasypują go świetnymi scenariuszami. Inna sprawa, że Polański zawiesił poprzeczkę wysoko i jego wymagania urosły.
Pytany, czy nie ma problemu z tym, że najważniejszą rolę w karierze zawdzięcza reżyserowi oskarżonemu o seks z nieletnią, wyrzuconemu ze Stanów, a wreszcie także z samej Akademii Filmowej, nie chce o tym rozmawiać.
– Zawsze podziwiałem go jak artystę. Inny Polański mnie nie interesuje – ucina.
Adrien Brody z nagrodą BAFTA za rolę w “The Brutalist”Ian West/PAP/PA
Prawie jak Robert de Niro
Wyjaśnijmy może: to nie tak, że Adrien Brody do momentu “The Brutalist” nie dostawał w ogóle ciekawych propozycji. Pochodziły one jednak spoza Hollywood – od twórców kina niezależnego i były spoza mainstreamu.
W 2005 roku zagrał w filmie science-fiction “Obłęd” Johna Maybury’ego. Wcielił się w weterana wojny w Zatoce Perskiej, który cierpi na amnezję. Zmuszony jest wrócić do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostaje niesłusznie oskarżony o morderstwo. Z rozpoznaniem choroby psychicznej trafia do zakładu zamkniętego. Tam poznaje lekarza, który poddaje go eksperymentalnej metodzie leczenia – Jack w kaftanie bezpieczeństwa trafia do szpitalnej kostnicy. Brody powiedział wtedy reżyserowi, by zostawił go w tym kaftanie na 24 godziny w zamknięciu, “by mógł poczuć w pełni niezwykłość sytuacji”. Zapomniano o nim jednak na znacznie dłużej i omal naprawdę nie popadł w obłęd. Wszyscy wtedy porównywali go do znanego również z czczenia “Metody” Roberta de Niro.
W thrillerze “Zabójczy warunek” grał seryjnego mordercę z aparatem ortodontycznym i wpadł wtedy na pomysł założenia prawdziwych metalowych zębów na własne, zamiast protez. “Nie wiedziałem, jak to boli, dopóki nie wbiły mi się w dziąsła, dziurawiąc je na końcu” – opowiadał potem. Nie sposób też nie wspomnieć o trzyminutowej – ale jakże znakomitej, zapadającej w pamięć roli Salvadora Dalego w nagrodzonym Oscarem ostatnim udanym filmie Woody’ego Allena “O północy w Paryżu”. Trzeba nie lada talentu, by ledwie przemknąć przez ekran i przyćmić aktorów obecnych na nim 90 minut.
Jedną z ciekawszych ról Brody’ego była ta w filmie “Z dystansu” Tony’ego Kaye’a. To przejmujące kino wpisuje się w tradycję opowieści o wyjątkowych nauczycielach. Wcielał się tu w Henry’ego Barthesa, który przychodzi na zastępstwo do liceum. Bohatera wypada umieścić gdzieś pomiędzy idealizmem Robina Williamsa ze “Stowarzyszenia Umarłych Poetów” a Michelle Pfeiffer w “Młodych gniewnych”. Jego bohater dostał w kość od losu, a szkoła średnia, do której trafił, przypomina piekło. Uczniowie grożą mu przemocą. Obserwujemy, jak krok po kroku z niechcianego natręta Henry staje się dla nich autorytetem i wzorem do naśladowania. Ale on sam zmaga się również z demonami z przeszłości. Samobójstwo matki, z którym nigdy się nie pogodził uczyniło go emocjonalnie przetrąconym człowiekiem, który boi się uczuć.
Film był przebojem na festiwalach kina niezależnego, a Brody stworzył tu najlepszą kreację od czasów “Pianisty”.
Adrien Brody w serialu “Peaky Blinders”PAP/Photoshot
Różne oblicza wielkości
Od dawna należy do małego grona ulubieńców Wesa Andersona, u którego zagrał aż w sześciu filmach. Bodaj najbardziej zapadającą w pamięć rola jest postać Dmitriego Desgoffe’a-und-Taxisa w “Grand Budapest Hotel”, gdzie pojawia się w roli czarnego charakteru (i agenta faszystowskiego reżimu), który zrobi wszystko, by posiąść fortunę swojej matki. Jest cudownie złowieszczy, przypomina Don Pedra z Krainy Deszczowców. Sam film, jak wszystkie produkcje Andersona jest pochwałą niczym nieskrępowanej potęgi wyobraźni.
Nie sposób tez nie wspomnieć o roli bezwzględnego gangstera w “Peaky Blinders”, gdzie z powodzeniem dorównywał kroku Cillianowi Murphy’emu. Porywał charyzmą i budził strach. A potem, w 2018 roku, niespodziewanie postanowił zrobić sobie przerwę od aktorstwa i skupił się na innej swojej pasji – malowaniu. – Wyszedłem, by móc się skalibrować, ale szybko wróciłem – wyjaśniał ostatnio w wywiadzie dla “Variety”.
Z zachwytem, mając wręcz poczucie misji, zagrał Arthura Millera w “Blondynce” obok Any de Armas w głośnym filmie Andrew Dominika. Rolę nazywał ukoronowaniem dotychczasowej kariery, bo Millera, jako wielkiego dramaturga wręcz czci, a role teatralne uważa za bardziej wymagające niż te kręcone dla kina. Dlatego Millera w filmie kinowym postanowił zagrać w taki sposób, jak gdyby to była rola teatralna. Z wielkim sukcesem.
Już wtedy pracował nad “The Brutalist”.
Ana de Armas i Adrien Brody w BlondynceUIP
Czy będzie drugi Oscar?
Jeśli wierzyć typującym zwycięzców krytykom i bukmacherom, Adrien Brody jest dziś pewnym faworytem w swojej kategorii, mimo że nagrodę SAG- Gildii Aktorów Ekranowych odebrał Timothée Chalamet, grający Boba Dylana w filmie “Kompletnie nieznanym”. Nagrody SAG są zwykle prognostykiem aktorskich Oscarów, ale podobnie jak przed dwoma laty w przypadku Brendona Frasera, czasami ich laureaci rozmijają się ze zdobywcami złotych statuetek.
Wydaje się, że może to być właśnie ten przypadek.
“Variety”, “The New Jork Tims”, “Vanity Fair”, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ian West/PAP/PA